Wstęp

Dla większości przedstawicieli branży zduńskiej, szczególnie tej wiekowej, która dobrze pamięta czasy poprzedniego ustroju politycznego, w których zdobyli zawód a przede wszystkim tych, którzy od młodości, poprzez tradycyjny cykl nauczania byli wdrażani do niego, zdun to osoba budująca piece kaflowe przy wykorzystaniu tradycyjnej techniki zduńskiej. Mowa tu o osobach, którzy są potomkami zdunów lub po skończonej szkole podstawowej podjęli naukę u mistrza zduńskiego i nabyli umiejętności zawodowych, dzięki którym po zdanym egzaminie państwowym zostali czeladnikami. Następnym etapem ich ścieżki zawodowej, to indywidualna, kilkuletnia praktyka zawodowa i egzamin mistrzowski a potem praca w zawodzie aż do emerytury lub późnej starości, dopóki starczy sił…

 Część z tzw. tradycyjnych zdunów posiadających uprawnienia zdobyte podczas niewymagającego kursu pedagogicznego, zgodnie z kilkusetletnią tradycją cechową, podejmowało się w swojej karierze trzyletniego nauczania zawodu osoby młodociane, za które bierze się niewielkie wynagrodzenie, ale po pewnym czasie można mieć prawie darmowego i przede wszystkim wykształconego pracownika. Uczeń zaczyna od sprzątania, noszenia cegieł i zaprawy, wykuwania otworów i jeśli wymaga tego konieczność, obcinania kafli i przygotowania drutu. Mimo, że są to konieczne umiejętności do tego by zostać fachowcem, trzeba niestety przyznać, że okres praktyk to ciężka praca dla młodych ludzi. Stąd też marginalne dziś zainteresowanie tą ścieżką rozwoju u młodzieży, która nie bardzo chce się brudzić a tym bardziej być wykorzystywana. Wybierają wygodniejsze zawody…

Grupa tzw. tradycyjnych zdunów uważa także, że jedyną dozwoloną i właściwą techniką zawodową (taką by nazywać się ZDUNEM z dużej litery) jest ta, której nauczyli się od swoich mistrzów, a oni od swoich i poprzedni jeszcze od poprzednich i tak prawie do średniowiecza… Rzecz dotyczy na przykład używania według nich jedynie słusznej zaprawy złożonej z gliny i piasku, kafli wymagających ręcznej  obróbki (poprzez docinanie i szlifowanie krawędzi, choć już 100 lat temu kafle były w wielu lepszych fabrykach kalibrowane), cegieł szamotowych i budowlanych dostosowywanych do wymiaru poprzez uderzenie młotkiem, drutu obcinanego obcęgami i używanie dornika do wycinania otworów a konstrukcja wewnętrzna pieca to kanały pionowe lub wachlarze a nie żadne tam współczesne akumulacje, komory czy rakiety. Techniki o których mówimy są stare oraz oczywiście sprawdzone i właściwe, Mogą robić wrażenie na młodszych pokoleniach a także na klientach i obserwatorach, patrzących na pracę „starego” zduna. Ja też je preferuję, jednak świat idzie do przodu i po to wymyślono dla przykładu specjalistyczne kleje wysokotemperaturowe, kształtki dymowe, klapy Moritz’a, sterowniki, materiały izolacyjne i akumulujące itp., by jeśli mamy ochotę lub mniejsze doświadczenie w technikach dawnych, po prostu z nich korzystać.

Zduni europejscy, także Ci tradycyjni i starszej daty, traktują nowe materiały i technologie jako coś normalnego. Nikt tam nie oburza się na innych i świadomie stosuje gotowe lub prefabrykowane paleniska (nawet betonowe!) oraz wszelkie nowości. Widać to, gdy wnurzymy nos poza własne podwórko lub będziemy śledzić europejskich kolegów po fachu, choćby w mediach społecznościowych. Nasi tzw. tradycyjni zduni jednak się wielce oburzają, uważając za lepszych i pogardliwie traktując kolegów z branży, gdy Ci na przykład nie potrafią ręcznie docinać kafli lub łamać drutu. Jeśli używają kielni zamiast ręcznie rzucać gliną, to jest to prawdziwe świętokradztwo i gwałt na tradycji. A jeżeli się posuwają do użycia klejów, betonów i tzw. panelizacji, to to już nie jest zduństwo, tylko profanacja i najgorsze co można zrobić…

Nie są w tym jednak konsekwentni, bo wywyższając tradycyjne techniki, skutecznie wprowadzają narzędzia i zwyczaje nieznane choćby w dawnych podręcznikach do zawodu do których przecież nawiązują. Nie da się ukryć, że nie ma tzw. tradycyjnych mistrzów, którzy gołymi stopami ugniatają glinę – używają przecież mieszadeł. Wykorzystują także łamarki do kostek brukowych, przecinarki do glazury, wiertarki, szlifierki kątowe, wkrętarki i  poziomnice laserowe a przede wszystkim telefony komórkowe i komputery nieznane przecież poprzednim pokoleniom. Żaden z dzisiejszych mistrzów nie jeździ do pracy korzystając z konia i wozu, bo najczęściej mają samochody dostawcze i to z klimatyzacją.

Tak więc, według tzw. tradycyjnych mistrzów zduńskich nie jest zdunem ten, kto budując piec kaflowy nie używa tradycyjnych technik. Natomiast, prawdziwym zdunem jest tylko ten, kto piec kaflowy buduje całkowicie ręcznie, używając podstawowych narzędzi, zaprawy zduńskiej oraz docina i szlifuje kafle a cegły uderza młotkiem itd. itp. Co za małostkowość i hipokryzja a także brak elementarnej wiedzy u co poniektórych, co do historii własnego zawodu. Jakim prawem, w czasach gdy roboty przejmują produkcję a telefon komórkowy jest zegarkiem, kalkulatorem, aparatem fotograficznym, kartą płatniczą i biurem w jednym, ktoś ocenia i szufladkuje kolegów z branży? Czy wynika to z własnych kompleksów, braku umiejętności i poznania współczesnych możliwości czy z wygody? Odpowiedź poznamy po przeczytaniu całości artykułu, ponieważ na pytanie kto jest prawdziwym zdunem, odpowie nam historia. I możemy się mocno zdziwić, albowiem w zależności od okresu historycznego, od kandydata na zduna, czy to niezrzeszonego w organizacji, czy czeladnika lub mistrza w zawodzie, wymagano różnych umiejętności. I może się jeszcze okazać, że nikt z nas nie jest prawdziwym zdunem w pierwotnym znaczeniu…

Początki

Zduństwa jako odrębnego zawodu nie można jednoznacznie zdefiniować, ponieważ nie pojawiło się w jednym momencie historii – nie było cezury czasowej, od której można mówić o pierwszym przypadku. Juliusz Kostysz, dawny krakowski zdun, na podstawie słownika etymologicznego prof. A. Brücknera, podał pochodzenie słowa ZDUN: z prastarego języka Cerk. Praw. i ruskocerkiewnego, gdzie możemy porównać takie wyrazy jak: Cerk praw. zdati, ziżdą – buduję, lepię (zid – glina, materiał), zdatel – tworca, zidczij – budowniczy; rusk.cerk. sozdatel – tworca, zdanie – budynek, zodczij – budowniczy. Najbliższy odpowiednik do zduna widzimy w wyrazie takim jak (zdanie – budynek), być może z czasem przekształcona (zdunie – zdun), otóż z porównania tego wynika, że w czasach dawnej Słowiańszczyzny, zdun był po prostu budowniczym, również materiałem budowlanym u Słowian jest przeważnie glina, bo przecież łatwiej było naówczas (…) postawić dom z gliny. Jak to zrozumieć? Otóż, pierwsze znaczenie zduna jako rzemieślnika wiąże się z gliną i z jej zastosowaniem a zdun to po prostu budowniczy (także domów). Czy zatem znamy dziś wykonawców mieniących się zdunami, w tym pierwotnym znaczeniu, którzy budują wszystko tylko z gliny? Ja niestety nie znam. A czy to oznacza, że nie ma dziś prawdziwych zdunów? Nie. To oznacza, że świat się zmieniał a wraz z nim rzemiosło. I czy chcą tego krytykanci, czy nie…

We wczesnym średniowieczu, zanim pojawiły się kafle piecowe, budowano prymitywne piece za pomocą kamieni i gliny, wykonując paleniska na polepie, czyli rodzaju posadzki z sieczki i plew lub trocin i gliny. I dziś niekiedy korzysta się z takich technik zawodowo. Czy zatem takie osoby które budują piece najbardziej tradycyjne są prawdziwymi zdunami? Przeciwnicy takiej tezy z pewnością zarzucą, że jak nie budują pieców z kafli, to nie są zdunami. Historia jednak zaprzecza takiemu myśleniu wskazując, że osoby które tworzą domowe ogniska i piece chlebowe bez użycia kafli, także są zdunami.  A to, czy robią to na co dzień i zawodowo, czy są pasjonatami lub rekonstruktorami, to już inna kwestia. A temat kafli jako materiału do budowy pieca, to dopiero czasy późniejszego średniowiecza.

Garncarstwo

Idąc nieco dalej i zostawiając w tyle dawną Słowiańszczyznę zobaczymy, że w średniowieczu rzemiosło polegające na budowie pieców, stało się po prostu ewolucyjnym lub równoległym tworem garncarstwa. Pierwszymi zdunami w naszym współczesnym rozumieniu, byli bowiem garncarze, którzy potrafili zbudować piec do wypału ceramiki a co za tym idzie, posiadali umiejętność budowania domowego urządzenia grzewczego i tego typu usługi świadczyli. W późniejszym czasie, gdy tzw. postęp techniczny doprowadził do rozwoju koła garncarskiego, ich wyroby w postaci kafli naczyniowych (garnkowych i miskowych),  zaczęły być wykorzystywane do budowy pieców domowych. Trwało tak przez kilka stuleci i nie można nawet jednoznacznie stwierdzić, że praktyka ta została ostatecznie zarzucona, chociaż kres popularności zastosowania tych kafli przypada na XVII wiek. Ale i dziś, choć bardzo rzadko, buduje się piece z sieczki i gliny oraz z kafli toczonych na kole, choć te ostatnie raczej w wersji rekonstrukcyjnej.

Przez stulecia zdun i garncarz były synonimami jednego rzemiosła określającego producenta ceramiki i budowniczego pieców kaflowych. W języku angielskim i niemieckim jeszcze 100 lat temu, używając odpowiednio terminów: pottertọ̈pfer, miało się na myśli garncarza i zduna. W języku polskim było podobnie, choć wynikało to częściowo z różnic terytorialnych państwa, które było pod zaborami. I tak dla przykładu, w jednej z encyklopedii z 1887 roku, pod hasłem „zdun” czytamy: Zdun, rzemieślnik wyrabiający piece, kafle, stawiający kuchnie. Kolejna definicja, z innej encyklopedii z 1906 roku, brzmi: Zdun, w Królestwie Polskiem, na Podolu i Litwie, nazywają tak rzemieślnika tego, który stawia piece kaflowe. W Poznańskiem zwą ich garncarzami. Zduństwo jest rzemiosłem, trudniącem się wyrabianiem kafli i stawianiem kuchen i pieców kaflowych. W encyklopedii z 1916 roku czyli nie tak odległej, termin rozszerzono: Zdun, rzemieślnik wyrabiający z gliny naczynie, kafle, stawiający piece; garncarz. Także przed II wojną światową, czyli w czasach nam bliższych, w słownictwie dotyczącym rzemiosła zduńskiego zaznacza się regionalizm, który wiele tłumaczy. Dla przykładu, w regionie warszawskim i na większości terenów Polski najczęściej używano słowa „zdun”, w Wielkopolsce jak wspomniano wyżej: „garncarz” a czasem i „piecarz”, natomiast w Galicji „kaflarz” lub w gwarze „kaflorz”.

Według Juliusza Kostysza, termin „zdun”, jako oficjalna nazwa zawodu, w całej Polsce pojawił się dopiero po uzyskaniu niepodległości w 1918 roku. W jego archiwalnym artykule prasowym natrafić można na taką sugestię: (…) tym bardziej powinniśmy znormalizować nazwę zawodu, czy będzie ona brzmiała zdun, kaflarz lub piecarz (…), ale koniecznym jest na razie utrzymywanie zależnie od warunków miejscowych takiej nazwy, jaką używa większość, tj. „Zdun” – „Zduństwo”, lub „Kaflarz”– „Kaflarstwo”, a nie stwarzanie takich dziwotworów w postaci zduńsko-kaflarskich zakładów. Jaki z tego wniosek? Jakiejkolwiek będziemy używać nazwy dla rzemiosła zduńskiego, będzie ono jednym i tym samym, gdy dotyczyć będzie budowy pieców i wytwarzania kafli piecowych. W publikacji I. Baranowskiego pt. „Przemysł Polski w XVI wieku” z 1919 roku czytamy: Zdun jest wciąż jeszcze synonimem garncarza, każdy garncarz musi umieć nie tylko wypalać garnki, ale i piec lepić (…) nie bez powodu też czytamy w źródłach ówczesnych „garncarz alias zdun”, gdyż ten sam rzemieślnik musi w owych czasach umieć bezwarunkowo i piec zbudować, i kafle, i dachówkę wypalić, i garnki lepi.

Tak więc, czy się to komuś podoba czy nie, historia jasno definiuje, że zdunem w kontekście historycznym była tylko ta osoba, która znała się na garncarstwie i budowie pieców. Dziś takich osób jest raptem garstka i czy to oznacza, że już prawie nie ma zdunów? Co wówczas z tymi, którzy nie potrafią toczyć kafli na kole a potrafią zbudować piec kaflowy? A co z tymi, którzy toczą kafle na kole lub formują a znają się tylko na wzornictwie lub teorii pieców? Zwolennicy dzisiejszego tzw. zduństwa tradycyjnego pewnie odpowiedzą, że to dotyczy czasów prehistorycznych, wczesnego średniowiecza i dalekich od naszych ale ponownie trzeba stwierdzić, iż są w błędzie.

Cechy

Tradycja ta jako zduństwo-garncarstwo w jednym, była kontynuowana przez wieki, także wtedy kiedy rzemieślnicy zaczęli łączyć się w korporacje, bractwa, konfraternie, Gildie czyli cechy. Samo powstanie cechów nie miało przecież na celu stworzenie nowego zawodu – zduni byli już od stuleci – tylko walkę z konkurencją, zgodnie ze znaną zasadą, iż w grupie jest siła.  Głównym założeniem cechów co należy zdecydowanie podkreślić, było monopolizowanie i ograniczanie produkcji oraz ustalanie wspólnych cen.

Owszem, wielką wagę przykładano do kształcenia zawodowego ale miało to jeden określony cel, służący własnym interesom ówczesnych mistrzów. Dawne szkolnictwo wiązało się z wieloletnią nauką i praktyką kandydata wykonywaną pod okiem mistrza. Uczeń zazwyczaj pracował od rana do wieczora za darmo. Za opuszczenie swojego mistrza groziła mu kara pieniężna i rozpoczęcie nauki od początku. Po odbyciu praktyki uczeń stawał się czeladnikiem i obowiązywała go wówczas dwuletnia wędrówka, kiedy to musiał nabrać doświadczenia i potwierdzić kwalifikacje. Później, po egzaminie cechowym, potwierdzającym tzw. majstersztyk (Meisterstück – mistrzowskie dzieło), polegającym na wytworzeniu naczynia lub postawieniu pieca, czeladnik mógł zostać mistrzem i członkiem cechu, a w przyszłości wykonywać samodzielną działalność i szkolić kolejnych uczniów. Wielu z tzw. tradycyjnych zdunów nie patrząc na zmiany w społeczeństwie chciałoby wrócić do dawnych praktyk, krytykując współczesne formy edukacji. Niestety dla nich, nic nie wskazuje na to, że dzisiejsza młodzież zapragnie powrotu do przeszłości w tej formie. I nie pomogą temu zabiegi dzisiejszych cechów, bo system ten jest przestarzały i dzisiejsi rzemieślnicy nie wyciągają wniosków z historii. 

Cechy garncarskie to oczywiście w pewnym zakresie piękna historia, ponieważ rzeczywiście dbano o edukację a także tradycję (obrona miasta, msze, patroni, pomoc wdowom itd. itp.) lecz z moralnego punktu widzenia, można mieć dziś obiekcje, co do pewnych kwestii. Z pewnością, przy odrobinie obiektywizmu, na niektóre zwyczaje nie spojrzymy przychylnym okiem.  Nie każdy kiedyś mógł zostać członkiem cechu, ponieważ bardzo często preferowano i promowano członków własnych rodzin i znajomych. Ponadto, wielu rzemieślników (np. z innych miast) nie dopuszczano do członkostwa w cechu, po to by dbać o własne interesy i portfel. W tajemnicy i pod rygorem usunięcia ze struktur, wspólnie ustalano wspólne ceny, by walczyć z konkurencją. Tego typu zwyczaje określane jako nepotyzm i zmowa cenowa są dziś niekiedy karane.

 Również inną i jednocześnie wstydliwą kwestią było to, że rzemieślników spoza cechu pogardliwie nazywano partaczami (przeszkodnikami), robiono donosy, wpływano na władze miejskie, by byli karani a ich działalność ograniczana i zakazywana. Podobnie było z obcokrajowcami a w szczególności z osobami pochodzenia żydowskiego, którzy swoje wyroby i usługi mogli rozpowszechniać tylko wśród współwyznawców. Nie zmienia to jednak faktu, że tzw. partacze jako osoby spoza organizacji i pochodzące z biedoty, skoro również świadczyli usługi zduńskie jak mistrzowie z cechu, byli po prostu zdunami, mimo że zdobywali swoje umiejętności poza oficjalną ścieżką i robili to wbrew i sprzeciwowi członków cechów. Tak było zawsze i podobnie jest dzisiaj. Dlatego od lat organizuje się różnego rodzaju szkolenia, warsztaty, inicjatywy i akademie, dzięki którym fachowcy mogą poszerzyć swoje kwalifikacje a nowi adepci sztuki lub pasjonaci je poznać. Powstają publikacje, filmy, poradniki i webinary. I w gruncie rzeczy nie należy się ani tym martwić ani nie oceniać żadnej z dróg edukacji, ponieważ to rynek zweryfikuje fachowość danych przedstawicieli branży. I żaden hejt i niekonstruktywna krytyka nie powinny mieć miejsca, ponieważ wpisują się one w najgorsze tradycje rzemieślnicze, które były uznawane za niegodne a znaczenie cechów m.in. przez podobne postawy słabło aż do czasów, gdy były likwidowane na rzecz innych form edukacji. Dobry i uznany rzemieślnik nie będzie narzekać na brak pracy, nawet wówczas gdy konkurencja będzie duża i tańsza a tym bardziej gorzej wykształcona. Ale tylko wtedy…

Garncarstwo, kaflarstwo i zduństwo

Wracając do zwyczajów cechowych po okresie średniowiecza, to część tzw. tradycyjnych zdunów zaskoczy fakt, że bycie zdunem w dalszym ciągu wymagało łączenia umiejętności budowania pieców z produkcją kafli jako jednego rzemiosła. Dla przykładu, do końca XVIII wieku garncarzy krakowskich określano tylko i wyłącznie tym właśnie mianem; nie używano terminów „zdun” czy „kaflarz”. Właściwa specjalizacja w rzemiośle czy też wydzielenie gałęzi, nastąpiła dopiero pod koniec XIX wieku, kiedy wyrób naczyń przestał odgrywać istotną rolę, a funkcję garncarzy przejęli kaflarze jako producenci oraz zduni jako budujący i naprawiający piece. W 1867 roku A. Chmiel w artykule pt. „Garncarze Krakowscy” napisał: Do niedawnych jeszcze czasów, szczególniej po większych miastach szedł w parze z garncarstwem wyrób kafli i stawianie pieców kaflowych, niemniej wyrób dachówek do pokrycia dachu przydatnych.

Cały XIX wiek, to czas spektakularnych zmian w rzemiośle i w funkcjonowaniu cechów zawodowych. Tuż przed zaborami próbowano dostosowywać statuty cechów i ich działalność do nowych warunków gospodarczych. Złagodzono wówczas warunki uzyskiwania tytułu mistrza. W czasach zaborów cechy wciąż istniały samodzielnie, jednak ich siła i znaczenie osłabło. Na terenach dawnego państwa pruskiego, dziś wchodzącego w skład Polski, w 1811 roku zniesiono obowiązek cechowy i wprowadzono zezwolenie na wolną konkurencję. W Królestwie Polskim podobny edykt pojawił się pięć lat później. W 1859 roku również władze austriackie zlikwidowały obowiązek przynależności do cechu. W roku 1825 powołano Politechnikę Warszawską, otwierając ścieżkę kształcenia pozacechowego a w wydanym zarządzeniu, na miejsce majstersztyków wprowadzono formalne egzaminy z podaniem teoretycznych zagadnień do opanowania. Od drugiej połowy XIX wieku cechy stały się stowarzyszeniami ściśle zawodowymi a rzemieślnicy zaczęli się zazwyczaj zrzeszać w organizacje nie według wykonywanej profesji, lecz ze względu na miejsce zamieszkania. Cechy garncarskie/zduńskie funkcjonowały dalej ale już jako stowarzyszenia pielęgnujące tradycję i zwyczaje oraz kontynuując swój system nauczania, który raczej podnosił prestiż i uwiarygadniał kwalifikacje niż dawał jakiekolwiek uprawnienia.

Obok cechów skupiających garstkę mistrzów i czeladników funkcjonowało wielu rzemieślników bez dyplomów, którzy wykorzystywali koniunkturę związaną z rozwojem wszystkich większych miast pod koniec XIX wieku. Inną kwestią były stowarzyszenia zawodowe, związki robotników i partie polityczne, jednak tego tematu nie będziemy rozwijać. Tradycja zduńska jako praktyka łączenia produkcji kafli i budowy pieców była w dalszym ciągu silna i popularna wśród członków cechów zduńskich o czym świadczy wiele ze znalezionych anonsów prasowych z XIX i z początków XX wieku. I tak dla przykładu w reklamach dawnych zdunów czytamy: własnego wyrobu piece polewane białe i kolorowe kształtów najpożądańszych po cenach przystępnych i inne: przyjmuje miejscowe i zamiejscowe zamówienia na piece białe, kolorowe(…), w ogóle roboty w zakres fabrykacyi wyrobów kaflowych wchodzące, także przestawianie i reperacye pieców itp., a także: Piece kaflowe w rożnych gatunkach i kolorach, oraz kuchnie wszelkich typów. Szczególniej zasługują na uwagę piece białe, odznaczające się czystością i białością od wszelkich innych dotychczas wyrabianych (…) wszelkie reparacye, przestawiania wykonuje szybko i punktualnie po cenach nader przystępnych.

Czasy nowożytne

Po I wojnie światowej, w czasach niepodległej Polski, sytuacja zmienia się jeszcze bardziej. Większa swoboda gospodarcza, odbudowa kraju oraz polityka wpłynęła na całą branżę. Tak to wyglądało wg cytowanego wcześniej J. Kostysza: Ostateczny cios zadaje Polska Ustawa Przemysłowa w okresie międzywojennym. Art. 146 dopuszcza do szeroko stosowanych dyspens. Cech lat międzywojennych żyje tylko odblaskiem własnych tradycji tego co przeminęło z wiatrem. Potem przyszła okropna okupacja Hitlerowska, Cech musi wypełniać zarządzenia okupanta. W odrodzonej Polsce cechy zatraciły swój dawny charakter. Zostały przekształcone w zbiorowe cechy branżowe. Obecnie Cech Zdunów i Garncarzy jest już tylko sekcją zbiorowego cechu rzemiosł Budowlanych. W okresie międzywojennym, członkowie nielicznych już cechów walczyli z niezrzeszoną konkurencją i próbowali wpływać na władze, aby zawód zduna był objęty koncesją. Wówczas to skoncentrowano się na umiejętnościach związanych z budową pieców, ponieważ wytwórczość kafli przejęły większe zakłady produkcyjne. Zdarzały się jednak jeszcze próby dawnych mistrzów zduńskich nawiązania do tradycji, o czym świadczy fragment protokołu z posiedzenia krakowskiego cechu w 1939 roku: (…) ażeby uczeń składający egzamin czeladniczy był zobowiązany umieć i zdawać z wyrobu kafli. Ówcześni zduni w ramach współpracy między cechowej robili także ogólnopolskie zjazdy i tworzyli niezliczone petycje, jednak nie znaleźli zrozumienia we władzach państwowych i tym samym środowiska zduńskie (cechowe i niezrzeszone) żyły w ciągłym konflikcie a potem nastąpił okres okupacji.

Po II wojnie światowej, w czasach PRL, nadzór nad działalnością izb rzemieślniczych i cechów sprawował Minister Przemysłu i Handlu. Mimo, że w pewnym momencie, rzemieślnicy uzyskali prawo do wyłaniania swoich władz w wyborach, to wciąż mieli obowiązki wobec władzy państwowej, wśród których ważnym zadaniem pozostało rozwijanie oświaty zawodowej w rzemiośle. W okresie tym ostatecznie rozdzielono przedstawicieli zdunów jako budowniczych pieców oraz garncarzy (ceramików) i włączono je w ogólne cechy zbiorowe. Wymagania zawodowe zmieniono i dostosowano do nowych czasów, definitywnie odcinając od tradycji. Nastąpiło to dopiero w latach 60. XX wieku. I to jest ten moment i system nauczania do którego nawiązują dzisiejsi tzw. tradycyjni zduni. To wtedy dokładnie określono wymagania i program nauczania. Na jego podstawie zdawali egzaminy czeladnicze a potem mistrzowskie.  W „Programie szkolenia praktycznego w indywidualnych warsztatach rzemieślniczych” z 1963 roku czytamy, że w zakres usług zduńskich wchodzą: Budowa i konserwacja pieców i trzonów kuchennych stałych i przenośnych mieszkaniowych z materiałów ceramicznych z wbudowaniem osprzętu oraz sprawdzanie, drobne naprawy i podłączanie do przewodów kominowych pieców, trzonów kuchennych, kotłów oraz innych obiektów zduńskich oraz budowa i konserwacja palenisk w kuźniach, wędzarek, suszarek, parnic i małych pieców piekarskich. Tak więc, program ów przedstawia czym powinien się zajmować współczesny zdun. I zakres ten nie obejmuje wyłącznie tradycyjnych pieców kaflowych a także inne urządzenia związane z ogrzewaniem lub przygotowaniem pożywienia. Jednakże, jak to podkreślono powyżej, było to równoczesne zerwanie z wielowiekową tradycją. Zdarzyło się to w czasach PRL.  Kolejne zmiany nastąpiły po 1989 roku. Wówczas to, wyniku przemian ustrojowych, uchwalono ustawę o rzemiośle, znosząc wymóg obligatoryjnej przynależności do organizacji cechowej. Nastąpił wtedy dynamiczny wzrost ilości przedsiębiorstw rzemieślniczych, którego pokłosie jest zauważalne do dzisiaj.

I tu kolejny raz wracamy do pytania, kto był prawdziwym zdunem? Nie ma wątpliwości, że zdunem zgodnie z tradycją cechową był ten, który potrafił uformować kafle i zbudować piec. Czy można zatem rozumieć, że dzisiejsi tzw. zduni tradycyjni (nawet tytułujący się mistrzem lub czeladnikiem) nie posiadają odpowiednich kwalifikacji (bo nie potrafią robić kafli) a co za tym idzie bezprawnie noszą ten tytuł będąc tylko stawiaczami, jak ich pejoratywnie określali w przeszłości dawni mistrzowie?  O, to mocna teza i dla wielu obraźliwa…. nieprawdaż? Czy nie lepiej uznać, że zdunami są zarówno Ci, którzy zbudują tradycyjny piec gliniany lub kaflowy ale także zrobią kafle piecowe (czy to z matrycy, czy na toczone na kole)? Wydaje się, że tak, bowiem na to wskazuje kontekst historyczny. Ponownie trzeba podkreślić, że świat się zmienia a co za tym idzie, rzemiosło także ewoluuje i się rozwija, dlatego należy w tej materii zmienić myślenie.

Idąc dalej tym tropem, kolejną wątpliwością dla garstki tzw. tradycyjnych zdunów będzie to, że jeśli już uznają zasadność tytułu zdun dla formierza kafli, to czy przysługuje on właścicielowi fabryki (kaflarni) jako producentowi kafli? Jeśli kafle zrobi sam, to pewnie tak, ale jak jest tylko szefem, mimo że produkcja jego firmy jest kluczowa dla branży, to pigułka może być nie do przełknięcia. A jak jest już za stary, by pracować fizycznie lub rozwój firmy wymaga skupienia się na jej prowadzeniu? A jak kiedyś był tradycyjnym rzemieślnikiem a potem przerzucił się na produkcję i zatrudnienie większej ilości pracowników? To pytania wręcz irytujące… Jednak i tu fakty historyczne mogą dać odpowiedź czy taką osobę możemy zaliczyć do rodziny zduńskiej. Mamy świadomość, że właściciel większej firmy, która zatrudnia kilkunastu lub kilkudziesięciu pracowników, nie jest w stanie ogarnąć montażu pieca we własnym zakresie. Wszelkie kwestie jak buchalteria, księgowość, logistyka oraz marketing to przecież bardzo absorbujące zadania. Są one jednak niezbędne, by z jednej strony zysk zakładu się pomnażał a z drugiej branża rozwijała.

Wiele jest historycznych przykładów dawnych garncarzy i ich potomków, którzy przekształcili swoje firmy w większe zakłady produkcyjne. Należy do nich choćby Wilhelm Reimann, który będąc garncarzem (tọ̈pfer) ze słynnych Zdun k/Krotoszyna, w 1858 roku otworzył swój zakład produkcyjny. Jego syn Friedrich, nauczony zawodu zduńskiego przez ojca, po 1900 roku poszerzył fabrykę o produkcję kafli i wychował kolejnego potomka: Gustava, który od lat 30. XX wieku tylko zarządzał produkcją kafli i rozwojem firmy. Pierwszego i drugiego bez problemu nazwiemy zdunami. A najmłodszego, trzeciego: Gustava? Przecież to fabrykant i biznesmen… Rozsądek i tradycja podpowiada, że jego też należy zaliczyć do zdunów. Gustav nie budował pieców podobnie jak nie robią tego dzisiejsi ceramicy (kaflarze) ale ich ogromny wpływ na rozwój rzemiosła, design itp. jest bardzo ważny i tylko od nich zależy, czy chcą się utożsamiać z branżą zduńską i czy chcą być zdunami? Pozwala na to historia rzemiosła a ich decyzja nie zależy od nas.

Piecyki i kominki

                Dochodzimy do kolejnego kontrowersyjnego fragmentu naszych rozważań, czyli do kominków i piecyków a przede wszystkim osób związanych z ich montażem i sprzedażą.

Kominki rozpowszechniły się w XII wieku i przez kilka stuleci były traktowane jako reprezentacyjny element wyposażenia komnat i salonów w zamkach, pałacach i dworach. Pełniły podobnie jak dziś funkcję dogrzewania pomieszczenia, ponieważ większe znaczenie dla rozwoju ogrzewnictwa miały piece kaflowe. Udział zduna przy stawianiu ówczesnych kominków był tylko częściowy i prawdopodobnie dotyczył murowania paleniska. Kominki były zazwyczaj tworzone we współpracy z budowniczymi domów i kominów, a także z kamieniarzami, sztukatorami i malarzami, którzy swoim kunsztem przyozdabiali powstające urządzenia.  W XIX wieku, kiedy kominki stały się modne i bardziej dostępne dla przeciętnych śmiertelników a kafle stały się jednym z materiałów wykorzystywanych do ich budowy, zdun stał się ich budowniczym. Wskazują na to często spotykane anonse prasowe z tego okresu. Dla przykładu kilka galicyjskich pracowni podawało: piece (…) tudzież kominki i piece kominkowe, następny:  Piece kaflowe, kominki i kuchnie tak biało szklone, jak również w dowolnych kolorach, odznaczające się nie tylko wyborową glazurą, trwałem i dokładnem okuciem, ozdobną formą, lecz również starannem i praktycznem ustawieniem, zaoszczędzającem znacznie paliwo  i kolejny z wielu: piece kaflowe, kuchnie i kominki, kolorowe i białe rożnych stylów.

Obok kominków, na początku XIX wieku rozwinęły się odlewnie żeliwa i nastąpiło zainteresowanie żeliwnymi piecykami pokojowymi, które ze względu na czas i cenę montażu, przewyższały ilość budowanych pieców kaflowych. Podobną sytuację obserwujemy dzisiaj. Oferta i zainteresowanie piecykami oraz kominkami (wkładami kominkowymi) jest znacznie wyższa od popytu na piece kaflowe. I dzieje się tak od ponad 30 lat, od momentu ich dostępności i popularności a tradycyjne piece w świadomości konsumentów są albo przeżytkiem albo nowością. Nie rzadko zdarza się, że ktoś nie ma wiedzy o tym, że piec kaflowy może ogrzać cały dom. Podobnie działo się ponad sto lat temu o czym czytamy w archiwalnym artykule z 1908 roku: Na początku naszego wieku, razem z zaprowadzeniem w Galicji wielu fabryk żelaznych, po części dotąd jeszcze istniejących, rozszerzyło się także używanie pieców z lanego żelaza. Kaflarstwo więc temi czasy stało się już u nas jakby nowością.

Co jednak zrobić z tymi, którzy montowali te urządzenia? Czy zajmowali się tym zduni? Z pewnością do montażystów piecyków należeli różnej maści budowniczowie i kominiarze ale gdy potencjalnemu zleceniodawcy przyszła myśl o urządzeniu grzewczym na drewno lub węgiel, zgłaszał się z tym niezwłocznie do zdunów (oczywiście, ani właścicieli ani pracowników odlewni i hut, tym bardziej handlarzy piecykami nie zaliczymy do branży zduńskiej). Nie było wówczas wyspecjalizowanej w tej materii grupy, którą nazywano by jak dziś monterami. Niewątpliwie jednak, większość z dawnych „kóz” podłączali i czyścili zduni. Czy nimi byli? Oczywiście! A do czasu pojawienia się systemów centralnego ogrzewania, w których wyspecjalizowali się inni fachowcy, to właśnie zduni łączyli wszelkie usługi związane z ówczesną branżą grzewczą, czyli budowę pieców i kominków oraz podłączanie do komina piecyków kuchennych, łazienkowych i pokojowych.

Czy podobnie dzisiaj osobami specjalizującymi się w montażu piecyków i kominków są zduni? Trudno jednoznacznie określić i uważam, że jednak nie. Piecyki żeliwne to długoletnia tradycja ale kominki we współczesnym rozumieniu czyli te z wkładami kominkowymi i z szybą witroceramiczną pojawiły się dopiero w latach 80. XX wieku. Dość szybko stały się bardzo modne  i dostępne a dla wielu zostały sposobem na zarobkowanie. Większością z pierwszych wykonawców byli zduni ale później pojawiły się osoby całkowicie niezwiązane i nieutożsamiające się z branżą zduńską.  Większość z takich osób to zwykli monterzy i handlowcy a kominki z płyt gipsowo-kartonowych i kamienia do zduńskich moim zdaniem nie należą.

Co jednak powiedzieć o osobach, których temat ognia, kominków oraz pośrednio pieców i kafli ujął za serce? Co powiedzieć o takich, którzy uczą się, wprowadzają techniki akumulacyjne nawiązujące do zduńskich tradycji? Czy są zdunami? Uważam, że jeśli do nich pretendują, to mają prawo nimi być, nawet bez tzw. papierów. Jeśli zdun buduje kominki (nawet te zwykłe), to dalej jest zdunem. A jeśli osoba buduje kominki o rozwiniętej technice, to już nim nie jest? A jeśli buduje kominki i podłącza piece żeliwne? A jeśli korzysta ze szkoleń, by nabrać umiejętności? Nie trzeba odpowiadać. Inteligentny człowiek zrozumie… Zduństwo jest jedno a technik wiele.

Nowoczesne zduństwo

Inną jeszcze kwestią ale pasującą do powyższych zagadnień będą producenci gotowych pieców kaflowych. Dotyczy to dostawców kompletów czyli paleniska z obudową oraz samych prefabrykowanych palenisk. Do zdunów z pewnością nie należą typowi producenci stalowych i żeliwnych wkładów kominkowych (choć u wielu z nich znajdą się w ofercie zduńskie rozwiązania), drzwiczek, kratek, rur stalowych, materiałów izolacyjnych itp. Są jednak rzemieślnicy, którzy poza świadczeniem typowych usług zduńskich, w jakimś momencie poszerzyli działalność o produkcję urządzeń zduńskich, w tym palenisk stalowych i żeliwnych oraz szamotowych i betonowych. I tych także należy nazywać zdunami, jeśli ich praca służy ogrzewaniu domów tradycyjnymi urządzeniami.

W przekonaniu tzw. tradycyjnych zdunów osoby wyżej wymienione do nich nie należą. Jednakże kłam takim twierdzeniom daje przykład polskiego inżyniera, twórcy patentów, autora niezwykłej książki, pomysłodawcy oraz producenta pieców własnego pomysłu i właściciela największej firmy zduńskiej firmy sprzed 1939 roku, Karola Szrajbera. Osobę taką, która miała ogromny wpływ na branżę, możemy z czystym sumieniem nazwać zdunem, choć prawdopodobnie samodzielnie nie zbudował żadnego pieca, to jego wiedza i doświadczenie do dziś wywołuje podziw. Karol Szrajber już nie żyje ale mamy interesujące przykłady współcześnie nam żyjących osób także w Polsce.

Żeby ułatwić zrozumienie powyższego toku myślenia, podam przykład Josefa Ortnera z Austrii, twórcy, pioniera i prekursora nowoczesnych technik zduńskich, w tym palenisk, klejów i tynków, któremu nie można zarzucić braku zduńskich korzeni.  W podstawowym tłumaczeniu z języka niemieckiego, nasz bohater J. Ortner – zdun mówi o swoich osiągnięciach zawodowych tak: „Życie to zmiana, zmiana to postęp” (…)  Niegdyś był to gliniany piec kaflowy, który ogrzewał pomieszczenia mieszkalne. Obecnie do budowy nowoczesnych pieców używamy współczesnych materiałów, a piec kaflowy jest często postrzegany jako „żywy mebel”. (…).

Tak więc, próbując to wszystko usystematyzować i podsumować, należy stwierdzić na przykładzie dziejów, że zdun w XXI wieku, to osoba, która jest związana z tzw. branżą zduńską czyli gałęzią rzemiosła koncentrującym się na budowaniu urządzeń ogniowych służących ogrzewaniu domów i przygotowaniu pożywienia (trzony, wędzarnie, grille, piece chlebowe). Nie każdy chce i nie każdy musi być nazywany zdunem, choć ma do tego prawo. Do tej grupy należą zduni posługujący się techniką tradycyjną i nowoczesną, budowniczowie kominków i montażyści piecyków wykorzystujący techniki akumulacyjne, garncarze i ceramicy, których produkcja i rękodzielnictwo służy budowie pieców, właściciele kaflarni i firm produkcyjnych, których oferta jest skierowana do budowniczych urządzeń zduńskich a także projektanci, którzy mają wpływ na rozwój rzemiosła.

Od dawien dawna, osoba zajmująca się zduństwem nie musi posiadać dyplomu mistrzowskiego lub świadectwa czeladniczego. Warto jednak budować własną markę, utrwalać dziedzictwo i potwierdzać własne kwalifikacje poprzez szkolenia i egzaminy. Warto się uczyć, czytać książki, pytać i podpatrywać. Nie promuję żadnej z dostępnych inicjatyw edukacyjnych ale z pewnością z każdej z nich coś wyniesiemy.  Jak to mówią, od przybytku głowa nie boli. W kwestii wiedzy ma to na pewno zastosowanie. Dzisiejszy zdun nie ma obowiązku bycia członkiem cechu, choć kibicuję dwom polskim organizacjom cechowym. Ludzi zajmujących się zduństwem bez tytułów zawodowych jest kilkuset i nie łudźmy się, że wszyscy będą zabiegać o tytuły i dyplomy oraz organizowanie się.  Nadzieją jest jednak to, że dzisiejsze cechy będą organizacjami które budują i łączą stojąc na straży dobrych tradycji i dobrego rzemiosła, nie monopolizując a ucząc i propagując piękne zasady oraz najwyższy poziom usług. To samo dotyczy wszystkich rzemieślników, także tych niezrzeszonych.

P.S. I pamiętajmy, prawdziwi zduni używają słów: pieców a nie piecy. Zapamiętajmy, że w piecu są drzwiczki a nie drzwiczka i kafel to kafel a nie kafla… To będzie początek zmian w naszym zawodowym zduńskim życiu.

Maciej Burdzy