Polska walczy ze smogiem. W mediach pełno jest informacji o tej „walce”, o tym, jak Państwo – w postaci środków NFOŚGW – oraz wiele lokalnych samorządów wspierają obywateli. Powiedzmy sobie wyraźnie, że nie tyle chodzi o likwidację „smogu”, bo on może się pojawić lub nie, ile o zmniejszenie szkodliwej dla środowiska i ludzi emisji. Zła jakość powietrza, którym oddychamy, to polska specjalność. Emisja w skali makro to ta powodowana m.in. przez polskie elektrownie węglowe, które są w czołówce emitentów europejskich. Jednak elektrownie to sprawa nie tyle techniczna, ile polityczna, więc ją sobie odpuśćmy, a zastanówmy się nad rozwiązaniem problemu tzw. niskiej emisji, na którą mamy wpływ. Niska emisja pochodzi głównie z domowych urządzeń grzewczych – pieców, kotłów, kominków – opalanych paliwami stałymi. To nie oznacza, że urządzenia na gaz nic nie emitują, ale gaz jest traktowany jako paliwo „czyste”, chociaż jego ślad węglowy ciągnie się aż od Syberii, przez Morze Północne, po Missisipi!

Jak ograniczyć czy wręcz zlikwidować szkodliwą emisję?

Najprostsza droga, chętnie przyjmowana przez urzędników, to likwidacja emisji przez… likwidację urządzeń, zakaz palenia drewna i używania kominków. Zapewne na papierze da się to zrobić łatwo i przyjemnie, bo papier przyjmuje wszystko. Jednak gdy spojrzymy realnie, prosto już nie będzie. Ponad 51,4% polskich domów ogrzewanych jest węglem, 12,8% drewnem i 4,4% pelletem. Do tego dochodzi jeszcze około 2,2% kominków na drewno deklarowanych jako główne źródło ogrzewania. Oznacza to, że około 19,4% domów ogrzewanych jest paliwami drzewnymi, wprawdzie „stałymi”, ale odnawialnymi, bo takie właśnie jest drewno. I biorąc pod uwagę unijne zalecenia klimatyczne, jest to wciąż za mało. Więc jaki jest powód, aby ograniczać to, co powinno wzrastać i zamiast likwidować faktycznych sprawców szukać ich w domach z kominkami?

O tym, jak „sprawnie” działają urzędnicy oraz napaleni radni korzystający z doradztwa smogowych alarmów świadczyć może sytuacja w Warszawie. Mimo wielkich kampanii, mimo wielkich środków finansowych proponowanych w formie dotacji, w ciągu 9 miesięcy tego roku wymieniono tam w domach indywidualnych zaledwie 61 (tak, sześćdziesiąt jeden!) starych kotłów na węgiel. Do wymiany pozostaje wciąż… 15.000. Ile lat zajmie renowacja parku grzewczego w stolicy? A może lepiej nie liczyć, tylko zapytać się, dlaczego mając jeszcze tyle do eliminacji węgla, wszyscy zajmują się głównie śladowymi ilościami kominków, jakie z pewnością w stolicy i okolicznych gminach od czasu do czasu ktoś rozpala. Wprawdzie OSKP, Drewno-Pozytywna Energia oraz organizacje zduńskie wysyłają protesty, ale co jakiś czas temat zakazów niczym bumerang znowu wraca. Czy samorządowcy i urzędnicy nie mają nic innego do roboty?

Skąd ta nienawiść do drewna i do kominków?

Według dostępnych danych, drewnem ogrzewanych jest 12,8% polskich domów, głównie na terenach wiejskich. Co alternatywnego można zaproponować tym ludziom, gaz? Ale tam zwykle sieci gazowej brak. Olej opalowy? Cała Europa od tego odchodzi, bo to jest cofnięcie się do lat 70-tych XX wieku. Prąd? Kto wyrobi na rachunki! Węgiel, najpopularniejsze polskie paliwo, jeśli nawet pozostanie jeszcze wiele lat w elektrowniach, musi zniknąć z polskich domów. Fotowoltaika? W pewnych sytuacjach, oczywiście, tak. Jednak panele PV największą wydajność mają w lecie, a potrzeby grzewcze Polaków koncentrują się głównie jesienią i zimą. Kto i gdzie ma te słoneczne kilowaty zatrzymać od lipca do grudnia? A więc jednak pozostają drewno i pellety! Oczywiście mówimy o nowoczesnych paleniskach, o bardzo niskiej emisji, a dokładnie takich wymaga dyrektywa Ekoprojekt. Mówimy też o dobrym paliwie, o wilgotności poniżej 20%.

Kilka kilowatów, jakie większość palenisk daje, pomnożona przez ilość użytkowników, godzin i dni funkcjonowania da całkiem poważne ilości energii. To w skali gminnej i w skali kraju energia odnawialna i głównie pochodząca od lokalnych dostawców. Posiadacze kominków nie potrzebują magazynierów, etatowych palaczy, kierowników do spraw ogrzewania… robią to sami i członkowie ich rodzin. To oznacza poważne oszczędności w skali kraju. Ciepło z drewna i pelletów to przy okazji również trudna do przeliczenia na złotówki przyjemność obcowania z ogniem.

Wszystko to jest oczywiste niemal na całym świecie, niestety z wyjątkiem Polski. Nie dostrzega się tysięcy miejsc pracy tworzonych przez branżę kominkową i branże pokrewne, nie dostrzega się wykorzystania OZE, milionowych oszczędności importowanej energii. Na dodatek rekreacyjna rola ognia jest też negowana, jako „zbytek klasy średniej”!

Może być ekologicznie, może być korzystnie ekonomicznie, może być zwyczajnie ciepło i przyjemnie, więc skąd ta nienawiść?

Dofinansowanie kominków? Jestem na tak!

Program „Mój prąd” dofinansowuje do 50% kosztów instalacji fotowoltaicznych, czy raczej dofinansowywał, bo 6 października o godzinie 14.05 środki się skończyły. W ramach wspomnianego programu udzielane były dotacje do 3000 zł, do 50% instalacji PV o mocach 2-10 kW.

Za około 6000 złotych można kupić i zamontować całkiem niezły piecyk na drewno lub pellety wraz z system kominowym. Ten piecyk też będzie dawał 2-10 Kw, wykorzystując odnawialne drewno czy pellety. Podstawowa różnica: Jest to ogrzewanie całkowicie autonomiczne, a piecyk grzeje, kiedy jest chłodno i zimno, dokładnie wtedy, kiedy ciepło jest potrzebne.

A co robi wtedy fotowoltaika na naszym dachu? Odpoczywa po wyczerpującym sezonie letnim. Piecyk może funkcjonować nawet wtedy, gdy z różnych powodów prądu brakuje, fotowoltaika nie, bokażda z takich instalacji musi współpracować z siecią energetyczną, co coraz częściej jest kłopotliwe.

To oznacza, że pieniądze i dotacje przeznaczone na domowe paleniska, które spalają drewno, nawet te opluwane „rekracyjne” kominki, są lepiej lokowane.

Nie twierdzę, że nie opłaca się dotować fotowoltaiki i pomp ciepła, ale ludzie powinni mieć również do wyboru alternatywny pakiet oparty o odnawialne, drzewne OZE.

To fakt, że stare paleniska emitują kilka razy więcej szkodliwych pyłów niż paleniska nowoczesne. Opłaca się zatem gminie czy Państwu „dołożyć”, jeśli faktycznie chcą szkodliwą emisję ograniczyć. Warto też dopłacać do instalacji nowych, bo każde kolejne palenisko na drewno czy pellety to mniejsze obciążenie sieci elektrycznej w jesienno-zimowym szczycie oraz… uniknięcie pokusy palenia czy przepalania węglem, bo „będzie taniej”.

Wiedzą to na całym świecie. W USA, kraju raczej nienastawionym rozdawniczo, ale od czasu do czasu dotkniętym pogodowymi anomaliami, władze dopłacają 500 dolarów do piecyków na drewno bądź 700 dolarów do piecyków na pellet, a wszystko i tak można odpisywać od podatku federalnego. W Kanadzie, która przeżyła w roku 1998 wielką zimową awarię sieci energetycznych, też nikt nie wątpi w sens instalacji piecyków na drewno. W większości krajów Unii Europejskiej także funkcjonują różne dopłaty nie tylko do fotowoltaiki, ale i do instalacji na drewno oraz pellety. Bo to się zwyczajnie wszystkim opłaca.

Czy nadejdzie dzień, w którym będzie się to opłacało polskim władzom gminnym i centralnym?

Witold Hawajski